Sam materiał na fabułę nie jest zły. Gdyby heroina miała chociaż trochę charakteru, gdyby tak ująć jej bunt i niezadowolenie ze stanu rzeczy, codzienną walkę z tryskającym z każdego kąta testosteronem, ach, czujecie to? Historia byłaby o wiele, wiele ciekawsza. No ale nie wszystkie marzenia się spełniają – to, że Ema dostała swoją dużą rodzinę, nie oznacza, że mnie było dane obejrzeć zaskakującą lub może nawet odmóżdżającą haremówkę. Prawdę mówiąc, to dawno żadne anime nie wzbudzało we mnie tak irytującej dezorientacji, która uniemożliwiała mi wyłączenie myślenia. Przyrzekłabym, że przy oglądaniu jakiegokolwiek odcinka „Brothers Conflict” miałam na twarzy wielki znak zapytania.
Ema jest, tradycyjnie, wkurzającą heroiną, z którą najwidoczniej nikt nigdy nie rozmawiał o pszczółkach i kwiatkach. Dziewczyna potrafi usprawiedliwić każde nietypowe zachowanie swoich braci – zarówno nazywanie ją idiotką, jak i składanie pikantnych propozycji nagich sesji zdjęciowych. Nie ma w sobie ani trochę samozaparcia i przejmuje się dosłownie wszystkim. Niczym papuga co pięć minut powtarza, że cieszy się z tak dużej rodziny.
Nie ma sensu pisać o każdym z nich, bo o niektórych nie da się napisać więcej. Mogę wyróżnić tutaj Yuusuke, którego jako jedynego nie podnieca fakt, że Ema jest jego siostrą. Chłopak lubił ją już wcześniej i ciężko jest mu pogodzić się z tym niechcianym pokrewieństwem, co dodaje serii jednego procentu realizmu. Ciekawymi postaciami są też Tsubaki i Azusa, czyli tańsza i mniej pikantna wersja braci Hitachin z „Ouran High School Host Club” – bliżniaki fajnie się uzupełniają i polubi ich każda yaoistka. Do gustu przypadł mi też niegrzeczny duchowny Kaname i ubolewam nad tym, że nie zagłębiono (w tym przypadku to słowo brzmi wymownie) jego osobowości. Dotyczy to również Hikaru, który posiada dwie twarze. Niestety, producenci woleli skupić się na jednej z najgorszych, najbardziej odpychających postaci, jakie kiedykolwiek widziałam w anime – chamskim gimbusie, jakim jest Fuuto, wraz ze sztywnym i wiecznie niezdecydowanym Subaru stanowiącym najsłabsze ogniwa haremu. O zgrozo, to właśnie oni są najbardziej uwielbiani przez fanki „BroConu”… Jeżeli chodzi o wszystkich pozostałych braci – cóż… życzę powodzenia z zapamiętywaniem ich imion. Ja musiałam zrobić sobie ściągę… Panowie przez połowę serii mają na twarzach grymas, którego pozazdrościłby im James Dornan w „Pięćdziesięciu twarzach Greya”, czyli tępy uśmieszek w stylu „Zjadłbym banana”. Kwestii bohaterów nie jest w stanie uratować nawet Juli – gadająca wiewiórka Emy, również płci męskiej. Sam motyw takiego towarzysza skojarzył mi się od razu z allmate’ami („Dramatical Murder„), więc byłam nastawiona do niego dosyć pozytywnie. Niestety, po kilku odcinkach miałam ochotę zmiksować ją w blenderze. Pomyśleć, że Hiroshi Kamiya zgodził się podkładać głos tak denerwującej postaci…
Jeśli chodzi właśnie o seiyuu, to ich obsada w „Brothers Conflict” bardzo, ale to bardzo mnie zaskoczyła. Usłyszymy tutaj głosy znane nam z takich serii jak „Durarara!!” (np. Daisuke Ono, wcześniej wspomniany Hiroshi Kamiya), „Uta No Prince Sama” (Junichi Suwabe, Kenichi Suzumara [również z fenomenalnego „Ouran High School Host Club”]), „No 6.” (Yoshimasa Hosoya, Yuki Kaji) i wielu, wielu innych. Nie wiem, co o tych panach świadczy przyjęcie oferty pracy przy takim anime, ale z pewnością trochę zawyżają poziom całej serii.
Tak sobie krytyowałam, tak sobie dywagowałam, a teraz przechodzę do sedna – skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie bawiłam się wybornie przy „Brothers Conflict”. Akcja tego anime jest tak ekscytująca jak rozwód Kingi i Michała w „Na Wspólnej”, bohaterowie głębocy jak kałuża, dodatkowo biedni i nie mają więcej ubrań. Wśród reverse haremówek można znaleźć lepsze pozycje, nawet jeśli fabularnie na podobnym poziomie, to z biszami, na których można zawiesić oko. Jednak autorka recenzji tejże serii zamieszczonej na Tanuki.pl stwierdziła, że „to anime jest tak złe, że aż genialne” – nie pozostaje mi nic innego, niż podpisanie się pod tym każdą kończyną. Granica między dobrymi anime a tymi bardzo złymi potrafią być naprawdę cienkie i tak jest w przypadku „Brothers Conflict” – pozycji obowiązkowej dla fanek reverse haremów i ludzi, którzy po prostu uwielbiają się bulwersować.